ściwą i ostrzegając by jej nie wznawiał. Nie zrażało to jednak Repeszki, a że był człowiek łagodny i nic nie czynił przebojem, szedł pomalusieńku do celu. Z tych badań, na pozór bezskutecznych, zawsze mu się coś zostawało, a upór, z jakim mu odpowiadano milczeniem, dawał wyobrażenie o ważności tego przedmiotu, którego nikt dotknąć nie śmiał.
Dlaczego tak Mielsztyńce Repeszkę zajmowały gorąco, domyślano się z tego, co o nim w Brzeskiem mówiono, gdzie Pociejów jakichś, zainsynuowawszy się do ich domu, ostatecznie podkopał i wyssał, — że te same mógł mieć zamiary na spokojną Spytków rodzinę. Może się i mylono, bo Repeszko, ile razy owych zrujnowanych Pociejów wspominał, ręce składał, łzami się oblewał i wyrażał o nich jako o ludziach najgodniejszych, których los nieszczęśliwy serce mu zakrwawia... Nie mógł nawet mówić o nich długo, tak go to wiele kosztowało.
Postanowiwszy bądź co bądź przebić tę grubą zasłonę tajemnicy, która okrywała samotne zamczysko mielsztynieckie, Repeszko postąpił sobie bardzo zręcznie. Wyszukał jedynego człowieka, który tam bywał od lat wielu i zdawał się w jaknajlepszych zostawać stosunkach ze dworem. Był nim proboszcz parafii sąsiedniej, ksiądz Ziemiec, staruszek, dobry człowiek, ale łatwowierny niezmiernie i łatwo ująć się dający. Chociaż w Mielsztyńcach był proboszcz miejscowy i wikary, ksiądz Ziemiec dawniej zajmujący ową prebendę, z której się przeniósł do Studziennicy dobrowolnie, zachował przyjacielskie stosunki z kolatorami i niekiedy ze mszą tam jeździł do zamkowej kaplicy; mówiono nawet, że sam pan Spytek nie spowiadał się u nikogo, tylko u niego. Ksiądz Ziemiec był aniołem dobroci, ale ośmdziesięciu lat dochodząc, nieco zdziecinniał, Repeszko go tem ujął, że w kościele klęczał przed prezbyteryum, modlił się ze złożonemi rękami, bił w piersi tak, że po całym kościele słychać było, a niekiedy krzyżem leżał. Księdza całował w rękę
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.