ków, z braku stosunków, że sprawa pójdzie żółwim krokiem i wytartą koleją. Sądy były z nią obeznane, puszczono ją dawno z uśmiechem per non sunt, godziło się sądzić, że i teraz tak będzie. Ale tu mistrzem się pokazał dopiero godny pan Repeszko. Nigdzie śladów nogi jego widać nie było, nigdzie głosu nie słychać, przecież skutki potajemnej roboty mocno się uczuć dawały. Pogląd na sprawę całkowicie się zmienił; przybrała ona fizyognomią groźną, bo się przedstawiała jako dowód wiekowego ucisku i preponderancyi możnych nad biedniejszymi, zyskiwała sympatyą drobnej szlachty, urzędników, palestry. Nie szło już o Mielsztyńce, ale o zasady, a wiek był potemu, by się o nie rozpierano wszędzie, gdziekolwiek cień ich się ukazał. Nadzwyczaj zręcznie memoryałami poparta pretensya, uzyskała rozgłos, stała się przedmiotem rozmów, roznamiętniała ludzi, trzymała sędziów pod naciskiem opinii publicznej, zawsze skłonnej do popierania tego, co krzyczy i hałasuje.
Tego się najmniej spodziewał Dzięgielewski, ufny w szacunek powszechny, który otaczał dom Spytków. Przerażały go rozmiary jakie przybrał w początkach. Prawnicy, których się radził, potrząsali głowami; wszyscy dotąd utrzymywali, że sprawa przegraną być nie może; ale już przebąkiwano, że dla świętego spokoju dobrze potrzeba będzie opłacić. Dzięgielewski udał się do Repeszki, ułożywszy z nim spotkanie w domu znajomych. P. Nikodem łagodniutki, miły, pełen uczuć najszlachetniejszych, składał ręce, kłaniał się, zaklinał, uśmiechał, ściskał Dzięgielewskiego, ale w żadne układy wchodzić nie myślał... Utrzymywał, że poniósł tak znaczne koszta, nabył pretensyą tak drogo, opłacił tak sowicie, iż dziś chybaby mu całe dano Mielsztyńce, a jutro to do nich jeszcze coś dodać przyjdzie. Suma do jakiej urosły jego rachunki, była olbrzymią do śmieszności. Nie można było mówić z tym człowiekiem.
Dzięgielewski stary, przywykły do spokoju, sumienny, po tem spotkaniu tak się zgryzł myślą, iż
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.