Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Po wyjściu prawnika, pani Spytkowa rzuciła się na krzesło, zamyśliła smutnie i zapłakała gorzko. Zostawała jej ledwie jedna Łucya, przez którą do osób wpływ mających trafić mogła, ale i ta niewielkie miała znaczenie.
W tem wszystkiem zemsta kasztelanica, jakkolwiek ukryta, dla niej była widoczną, dotykalną. Oburzała się na to prześladowanie, którem usiłował ją złamać, a jednak mimo woli, serce jej pojmowało go, rozumiało, że reszta niedogasłej namiętności mogła tylko do tej ostateczności go skłonić. Uczucie jakiego doznawała dla dawnego pierwszego przyjaciela młodości, składało się z tej wzgardy i miłości zarazem, które je czyniły nieznośną męczarnią. Z duszą rozdartą sprzecznemi uczuciami, niepewna co począć, płakała jak słaba kobieta. Ale wyrobiona kilkunastą lat cierpieniami energia zbudziła się wreszcie, oburzenie przemogło, myśl o przyszłych dziecka losach dodała odwagi.
Był to dzień później jesieni, ale pora pogodna i ciepła. Lasy złociły się już przedśmiertnemi barwami; po polach słały się nici pajęcze; w powietrzu była cisza dziwnego, tęsknego uroku. Pani Spytkowa miała zwyczaj przejeżdżać się konno, od owdowienia jednak swego, polowania prawie zaniechała; rozrywka ta, przypominająca jej ciężkie lata, w których była jedynem roztargnieniem i chwilą swobody, teraz jej stała się obojętną. Czasem jednakże kazała podać wierzchowca, i ludzie do tego przywykli, że sama jedna puszczała się w cwał na lasy, po kilka godzin bujając tak z myślami i bólem, zdala od natrętnych świadków. Z południa tego dnia zadzwoniła i kazała sobie podać karego wierzchowca, który stał prawie zawsze gotowy. Przyprowadził masztalerz, chcąc pani towarzyszyć, ale go odprawiła, zapowiadając, że sama chce krótką uczynić przejażdżkę.
Nie było w tem nic nadzwyczajnego; puściła się więc samotna ku swoim ulubionym lasom i nikt się nie zdziwił, że z pięknego wieczoru chciała korzystać. Są