Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Kasztelanic się odwrócił, koń jego wrył się w ziemię, tak silnie targnął cuglami.
— Stój! — powtórzyła, zacinając karego pani Spytkowa... — choćby nawet miano nas tu spotkać, podejrzeć, podsłuchać i roznieść po świecie, że w lasach szukam pokryjomo waćpana, mniejsza już o to; raz musimy się rozmówić z sobą... Szukałam go w istocie...
— Mnie! wy? — zapytał cicho i prawie zawstydzony Iwo — mnie? pani?
— O! nie kłamże, człowiecze bez wstydu i bez serca, który znasz tylko namiętność, a nie rozumiesz poświęcenia, nie kłam! — gwałtownie zawołała kobieta. — Wiedziałeś, że mnie przywiedziesz do tego, pracowałeś na upokorzenie, na łzy moje... szło ci o nędzne to zwycięztwo pychy, otrzymane przewrotnymi, lichymi, niegodnymi was środkami.
— Nie rozumiem — odparł Jaksa — wszak żadnych już nie ma między nami stosunków... Cóż ja...
— Ale nie kłam, przewrotny, i zarumień się! — powtórzyła kobieta. — Któż, jeśli nie ty, narzucił nam ten proces? Nękasz mnie i prześladujesz. Powiedz-że czego chcesz, czego żądasz odemnie?
Kasztalanica twarz się zmieniła, obawa pierwszej chwili, czy wstyd może, ustąpiły z niej. Ironiczny uśmiech paczył mu usta, oczy błyskały z chmurnego czoła...
— Czego ja chcę? — zawołał — to pani wiesz tak dobrze jak i ja. Chcę napowrót serca, dłoni, ciebie... kobieto... któraś powinna była być moją!
— I zdobywać mnie chcesz zemstą, podstępem?
— Czem mogę. Zamknięte serce, jeżeli go nie otworzy promień uczucia, jak konchę zamkniętą potrzeba nożem rozedrzeć...
— Skrwawić...
— I zabić choćby... bo na grobach pokój rośnie.
— Ale ja się brzydzę tobą...
— Ale ja was nienawidzę także... Tylko — dorzucił kasztelanic — moja nienawiść jest jeszcze namiętnością,