Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

co się w najgwałtowniejszą miłość na skinienie twe zmienić potrafi.
— Tyś podły! — zawołała, drżąc kobieta.
— Tak, podłym jestem, spodliłem się dobrowolnie, tarzam się w błocie, to moję gorączkę osładza! Cóż mam do stracenia?...
— Tyś mściwy! tyś bez litości!...
— Zemsta, rzecz dodatkowa — rzekł chłodno Jaksa, ona się tu doskonale godzi z moją dla was namiętnością. Spytek mi wydarł narzeczoną, nadzieję, młodości szczęście; ja Spytkom wydrę majętność, dziecięciu matkę i opiekunkę... i zgniotę...
Kobieta krzyknęła... Jaksa, którego gniew unosił, powstrzymał się.
— Alboż moja zemsta — zawołał, zmieniając głos — nie jest obowiązkiem względem mojej rodziny i przeszłości, alboż myśmy mało cierpieli od nich? Nie mamyż prawa oddać im wet za wet. Patrz, do jakiej nędzy i upadku przywiedli oni Jaksów. Czyż robak wreszcie nie ma podnieść głowy i bronić się, gdy może ukąsić? A wy... cóż wam do nich? Dość tego! To plemię skarlałe skazanem jest na zgubę!
— Moje dziecko! — zawołała Spytkowa — moje dziecko!.. i więcej wymówić nie mogła.
Jaksa zamilkł.
— Nie wasze to, ale ich dziecię — rzekł chmurno znowu — niech pójdzie spróbować nędzy, upokorzenia, osamotnienia, któremi ja się poiłem, czas mu do tego kielicha. Nie! nie będę miał litości! Tak jest! Ten proces ja wam rzuciłem na barki i zniszczę was nim...
— I sprawiż ci to rozkosz, człowiecze bez duszy?
— Sprawi, bo innej nie mam. Pożeram głodny, co mi los daje.
— A bezduszny! — zawołała zmieszana, prawie ze łzami Spytkowa. — Więc nawet dla mnie, w imię przeszłości, rozbroić się nie dasz i zmiękczyć?
— Wy zniżacie się do prośby?
— Nie proszę... przeklinam!..