odzyskuję siebie i słucham tylko własnego sumienia... Niech Boże błogosławieństwo strzeże waszego domu, który od tej chwili moim być przystaje... A! nie przeklinaj i nie pogardzaj matką! — dodała ręce łamiąc... i znowu na kolana upadła.
Eugeniusz stał jak martwy.
— Jeśli się to ma stać — rzekł — dlaczegoż tak nagle? Niech się spełni wola twoja, ale tu, ale w inny sposób... Nie uciekaj od nas.
— To być nie może — przerwała Spytkowa — nie wprowadzę tu nieprzyjaciela rodu waszego, nie! nie! Onby nie przyszedł, on jest dumny, onby nie chciał bogactw waszych. Ja idę ubóstwo jego podzielić. — I namiętnym uściskiem z płaczem i łkaniem objęła raz jeszcze dziecko swoje.
— Pamiętaj o mnie! — zawołała — miej serce dla mnie Eugeni... a cobądź się stanie, pozostań godnym swoich ojców... Na tobie przyszłość rodziny...
Nagle wyrwała się synowi, podała mu rękę i wyszła z pokoju. Eugeniusz biegł za nią... Za progiem otarła łzy, spuściła zasłonę na twarz, a krok jej pewny i śmiały nie zdradzał już najmniejszego wzruszenia. Można było sądzić, patrząc na nią, że istotnie wyjeżdża na zwykłą przejażdżkę i że za godzin parę powróci.
Przed gankiem stał już jej koń gotowy i masztalerz chciał towarzyszyć pani; skinęła tylko, aby został, podała rękę synowi, rzuciła się na siodło, zacięła karego i... cwałem pędząc znikła za bramą zamkową.
Eugeniusz stał długo, jak wryty, i nierychło drżącym krokiem powlókł się do swego mieszkania.