nikomu mówić nie ma być wolno? Nie pochlebiam sobie, żebym miał rozum najbystrzejszy, wszakże najpośledniejszym z ludzi też nie jestem, a wszelako tego nie rozumiem.
Ksiądz także karty położył, na ręku się oparł i jakby głosu w piersi zabrakło, rzekł z cicha:
— Kochany panie... dałbyś bo tej chciwości pokój... opowiem ci lepiej dykteryjkę.
— Powiedz ojcze dykteryjkę, słucham z największą uwagą, proszę... Człek się całe życie uczy i nabierać pragnie, a od kogoż nabierze, jeśli nie od świętobliwych jak wy, a siwizną przez Boga za przykładne życie błogosławionych.
Dawszy mu się wygadać z temi słodyczami, bez którychby nigdy się u Repeszki nie obeszło, ksiądz podparł się na łokciu i począł w ten sposób:
— Było to lat kilkadziesiąt temu. Jam naówczas był wikaryuszem w Lublinie przy kościele św. Michała, bo wypadek, który wam opowiem, jest prawdziwy. Zdawna tam obiegały o tem pogadanki, iż około onego pnia dębowego, na którym wielki ołtarz był założony fundator kościoła skarb wielki zakopać kazał, aby w jakiej ostatecznej domu Bożego potrzebie znaleziony, mógł mu służyć na podtrzymanie i ozdobę.
Oto choć ów skarb na kościół był przeznaczony, jak podanie głosiło, nie spało łakomstwo ażeby go sobie przywłaszczyć, i ten i ów dłubali a świdrowali około pnia i ołtarza, a nuż nań trafią. A jak to ludzie w potrzebie sobie wszystko wykrętnie tłumaczyć umieją, powiadali tedy sobie, jeśli skarb dostanie się duchownemu, toć kościołowi, bo duchowny do kościoła należy. Ale to są rzeczy uboczne i do mojej dykteryjki właściwie nie należące. Tandem, nie wiem tam już kiedy i za którego proboszcza, zakrystyan, który o tym skarbie od poprzednika miał tradycyę, począł próbować, a nuż będzie od innych szczęśliwy... Podnosił tedy posadzkę po jednej tafli i żelaznym drążkiem ziemię wiercił. Jednym razem stuknęło owo żelazo o coś, jakby o wieko kufra lub skrzyni. Zakrystyan mało nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.