chła z oczów jej jak sen, jak mara boleśna... wchodziła znowu w rzeczywistość, której się nie lękała.
W kilka dni dopiero po jej odjeździe z zamku, gdy stary ks. Ziemiec, zmożony prośbami i zaklęciami, pobłogosławił nowożeńcom, a ci już w Rabsztyńcach zaczynali rozgospodarowywać się nieco i myśleć o przyszłości, po sąsiedztwie rozeszła się wieść o wypadku. Nie chciano jej wierzyć zrazu, tak się ona wszystkim zdawała nieprawdopodobną, dziwną. Możnaż było przypuścić, aby dla zestarzałego człowieka, zubożałego, steranego, młoda jeszcze i milionowa pani miała się wyrzec dostatków, przyszłości, dziecięcia, imienia, swobody... wszystkiego, co jej najszczęśliwsze zapewniało położenie?
To też pierwsi co z tą wieścią po sąsiedztwie pobiegli, przyjęci byli jak bezwstydni plotkarze. Wielu ciekawych pojechało do Mielsztyniec i dowiedziało się w miasteczku i na zamku tylko, że państwo wszyscy wyruszyli do stolicy...
Mało kto wiedział, co się działo w Rabsztyńcach, zamkniętych dla takich oczu, i że ks. Ziemiec ślub dawał. Do Jaksy nie wielu się zbliżyć śmiało, bo się go obawiano; długo więc wątpliwym pozostał los pani Spytkowej... Większa część utrzymywała, że jest z synem w Warszawie.
Tymczasem mężna niewiasta krzątała się w opuszczonych od wieku Rabsztyńcach. Z młodością w sercu, z siłą, jaką ona daje, z miłością wiosenną w piersiach, los podobny nie ustraszyłby jej pewnie choć w pustce, niedostatku i ruinie. Ale tu cięższem było zadanie, z gruzów nietylko dom, potrzeba było dźwignąć człowieka złamanego rozpaczą, zeschłego na drzazgę, zepsutego niedolą. Wdowa miała trudne nad wyraz zadanie pracowania nad sobą, nad nim, nad słabością, jaką owiewa wiek chłodniejszy, który więcej wątpi, niż się spodziewa, więcej niedowierza niżeli ufa przyszłości.
Z rozbicia tego, ze skarbów rzuconych dobrowolnie, Spytkowa nie wyniosła nic, prócz tego, co jej oso-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.