ale nie dostrzeżenie, a dla tych, co patrzyli codzień na ten upadek powolny, był on prawie niewidocznym. Skoro się duch i ręka człowieka usunie od jego dzieła, które jest zdobyczą nad siłą bezduszną materyi, innym posłusznej prawom, natychmiast rozpoczyna się jej praca około wywrócenia tego, co człowiek zbudował. Powietrze, ziemia, rośliny, żyjątka, wszystko w przymierzu z tą siłą milczącą zmaga się na pożarcie niestrzeżonego gmachu. Wiatr usłużny przynosi nasiona, muchy ją na skrzydłach dźwigają, deszcz wlewa zarody stworzeń uspione przez wieki, a mające się rozbudzić jednym słońca promieniem, nawet ożywcze ciepło, które budzi z martwych, tu rozkłada, rozprasza, wysusza, spopiela. A ptacy niebiescy weselą się, gnieżdżąc po gzymsach rozpadłych...
Teraz podwórzec już sam zapowiadał pustkę wewnętrzną. Rosły na nim bujniejsze z każdym rokiem trawy i zielska pomiędzy kamiennemi płyty, które mchy i porosty okrywały aksamitnym całunem. Gdzieniegdzie na samych murach powiewały już zielone gałązki brzózek i krzewów, których ziarna zaniósł tam ptak na dzióbie. Korzonki ich czepiały się szpar niedostrzeżonych i siłą życia maleńką a nieustanną zmieniały je w szczerby, w rysy, w rozpadliny, które wiatr ziemią i nasionami traw zasypywał. Niemi wciskały się krople wody i sączyły powoli, przejmując mury do głębi.
Przez ową arkadę wchodową już nie ogród bujny a czysty, ale jakby las zdziczały widać było, a na ścieżkach tę pleśń zieloną, wilgotną, która po pustkach się ściele. Chmiele dzikie poplątały się na gałęziach lip i klonów starych, które schły zwolna w ich uściskach. Na sadzawkach, dawniej czystych, tataraki i zielone rzęsy wodnych porostów puszczały. Gdzieniegdzie obłamana wiatrem gałęź gniła na pół w wodzie, co po niej czepiały się już drobne ziółka, które trupem tym się karmiły. Przeszłorocznych liści niezdjętych warstwa słała gniazda robactwu, które sobie podziemne w jej ciepłych puchach budowały domy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.