Feder, już nie witając go, poleciał przodem, aby rodzinę swą wyrugować i mieszkanie oczyścić. Przybyli pozostali przed wschodami. Wieczór nadchodził szybko. Wśród zmroku hrabia ciekawemi wodził oczyma po murach, a każda w nich szczerba nowym go napełniała gniewem.
Uczucie to naturalnie zwiększyło się jeszcze, gdy weszli po chwili do bardzo wytwornie urządzonych apartamentów rządcy, w którym łatwo poznać było na jego użytek obrócone najpiękniejsze i najdroższe sprzęty, wybrane z sal zamkowych.
Nieme te świadki przeszłej Spytków zamożności, dziś cale nowej nabierały fizjognomii, zastosowane do innego życia, przywłaszczone przez maleńkich ludzi, którzy ich ani użyć, ani ocenić nie umieli. Uderzyło to Eugeniusza, jak profanacya. Ściany pana rządcy zdobiły pomięszane wizerunki jego rodziny i Spytków; sama jejmość używała matki jego krosien i przyrządów; książki z biblioteki służyły dzieciom za zabawki i walały się po ziemi.
Eugeniusz siadł i zadumał się, prawie do łez smutny. Co tu pomódz mógł gniew próżny i zemsta na niewiernym człowieku, który położoną w nim wiarę zawiódł? Co się stało, było nieodwołalne...
Gdy po chwili pan Feder pokornie ukazał się na progu, Spytek wstał i już z zimniejszą krwią rzekł mu:
— W takim stanie zastałem moje ojczyste gniazdo, powierzone wam, że o nic więcej, po świadectwie mych oczów, pytać nie potrzebuję. Jutro zdasz waćpan rachunki panu Zarankowi i wyniesiesz mi się ztąd precz.
— Ale j. w. panie, ja mogę się wytłumaczyć.
— Nie wątpię, ale ja nie mogę słuchać tłumaczeń...
— Mój honor...
— Idź waćpan precz! — zawołoł Eugeniusz — i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Ja żadnych wymówek nie przyjmuję.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.