znacznie jeszcze pogorszyć stan Eugeniusza, i tak już zatrważający, ale nie można go było od tego żadną miarą powstrzymać. Z energią i wymuszonym uśmiechem zabrał się na przejście komnat, mówiąc do przyjaciela, który podawał mu rękę:
— Nie lękaj się, gorzej mi nie będzie jak jest, a muszę widzieć własnemi oczami skutki mojego niedbalstwa, mej winy... Niech to będzie moją karą. Zasłużyłem na nią, chodźmy...
W żywej pamięci miał jeszcze Eugeniusz stan zamku, gdy go opuszczał. Strasznie wydała mu się pustka ta, jakby całym wiekiem od przeszłości bardzo jeszcze dawnej odległa. W pokoju ojca ukląkł się pomodlić. Papiery ręką jego powiązane leżały na ziemi; pozbierał je i poskładał na stole.
— Daremnem jest staranie ludzkie — odezwał się do Zaranka, aby utrzymać to, co Bóg skazał na zniszczenie. I my i pamiątki nasze w proch pójść musimy... Walczyliśmy z przeznaczeniem długo, a ręka jego zepchnęła nas nad brzeg tej przepaści.
Co chwila pytał Eugeniusz o znikłe przedmioty. Nie umiano mu odpowiedzieć, co się z nimi stało i wojna nie tyle ich zniszczyła, co ludzka chciwość lub lekkomyślność. Resztę wizerunków rodziny młody Spytek kazał odwieźć do kościoła i w nim je umieścić.
— Tam będą bezpieczniejsze — rzekł smutnie.
Portret pięknej niewiasty z krwawą pręgą na szyi, jak mówiono, oberwał się ze ściany i leżał na posadce, bo nikt go z niej podnieść nie śmiał... Eugeniusz dźwignął go, popatrzył w twarz uśmiechającą mu się i pożegnał wzrokiem smutnym. Ze zbroi ledwie szczęty pordzewiałe zostały; z mniejszych portretów wiele wisiało u rządcy...
Kosztownego sprzętu nie doliczyć się było: wszystko składano na wojny... Naostatek wszedł pogrążony w myślach dziedzic Mielsztyniec do kaplicy zamkowej. Ta tylko ocalała jedna i nic nie zmieniło w niej nawet miejsca; ludzie bali się naruszać własność Bożą... Spytek stanął w progu z tęsknicą
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.