było, i Pan Repeszko gdy stanął przez respekt u bramy i wysiadł z dryndulki, zostawiając ją tutaj, nie dostrzegł żywej duszy, któraby mu peregrynacyą ułatwiła.
Ale że tu już był i trochę wiedział kędy się wchodziło i wychodziło, skierował się ku głównemu wnijściu. Tu na przestrzał przez sklepienie widać było starożytny ogród szpalerowy, z gankiem nań wychodzącym i piękną balustradą, a po za nią ogromne lipy, jodły i graby. Sień, wyłożona kamiennemi płytami, miała po obu sronach wspaniałe wschody na górę. I tu jeszcze nie było nikogo. Na ścianach, dawno znać malowane i wybladłe, zieleniały niby krajobrazy, zamki, góry i lasy, ale pośród nich symboliczne postacie migały i na wstęgach mnóstwo łacińskich napisów. Wielki zegar pilnował wejścia. Drzwi wszystkie malowane były na biało, ze złotemi pasy, gzymsami i sznurkami. Jak w zaklętem jakiem zamczysku, dotąd pan Repeszko nikogo jeszcze nie spotkał, a oprócz świergotu ptactwa śród drzew, żadnego nie ułyszał głosu. Za to ciekawemi oczyma mógł do syta przyglądać się tej pięknej i nader troskliwie utrzymywanej budowie. Chód jego, choć ostrożny i cichy, rozlegał się dziwnie po gmachu, a śród uroczystego milczenia, samemu przybyszowi odgłos jego własnych kroków złowrogo jakoś i niemiło brzmiał w uchu.
Stał już nareszcie u drzwi, za któremi jakąś straż znaleść się spodziewał, uchylił je powoli i ujrzał w istocie, na wygodnem krześle z poręczami, przed stołem siedzącego staruszka, którego łysina trochą włosów jak puszek siwy miękkich otoczona, świeciła jakby wypolerowana kość słoniowa. Starzec ów miał na sobie liberyą, w ręku trzymał książkę dużą i czytał z niej przez okulary półgłosem litanią. Twarz jego łagodna była i uspokojona. Zrazu, usłyszawszy otwierające się drzwi i znać wcale nie spodziewając się obcego, nie podniół oczu nawet, tak był w nabożeństwie swem zatopiony. Repeszko widząc to, jako był człek bardzo pobożny, a poczuwający się do obowiązku
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.