wielkie całych postaci, naprzemian niewiast i rycerzy. Niektóre twarze blade, pozawijane chusty białemi, występowały tylko z mrocznych cieniów... gdzieniegdzie zarysował się owal młodszego męzkiego oblicza, lub czarno patrzyły oczy z posępnej czaszki zarosłego starca w zbroi. Ten milczący szereg umarłych napełniał postrachem, jakby ze zwierciadeł migały istotnie widma i cienie upiorów jakichś, na sąd surowy wywołane. W pośrodku stojący stół, okryty ciemnem suknem, na którem bielał dzwonek srebrny, nadawał sali pozór izby sądowej. Chciał się przez ciekawość wstrzymać tu p. Repeszko, ale droga wysłana dywanem przechodziła przez salę na wskróś i wiodła do innej, świetlejszej i nieco weselszej. Ta była długą niby zbrojownią, pełną misternie powiązanych i poukładanych orężów i zbroi, dziś już nieużywanych, które rozmaitością i bogactwem zastanawiały... Były tam niewidzianej piękności puklerze i tarcze z godłami rodziny, kołczany szyte złotem, buńczuki, chorągwie, buzdygany, buławy, szable najrozmaitszych kształtów; lecz co najbardziej zastanawiało, to całkowite cztery zbroje, szmelcowane, złocone, prawdziwe dzieła sztuki, wyobrażające jakby czterech rycerzy w zamkniętych hełmach, stojących po czterech rogach na straży... Każdy z nich trzymał w ręku kopją z proporczykiem, na którym szyte były herby, a ręką drugą wspierał się na tarczy... Pan Repeszko z przerażeniem ujrzał, że u tych drzwi, do których się zbliżali, stojący rycerz miał przyłbicę podniesioną, a z niej nie czarna głębia wyglądała, ale głowa trupia całkowita, szydersko śmiejąca się zębami białemi i jakby urągająca z życia... Na proporczyku jej czarnym i białym stały wyszyte wyrazy:
Nie dał mu się i tu zatrzymać przewodnik, wiodący go zwolna, ale nieubłaganie dalej. Weszli do mniejszej komnaty, w którym stał klęcznik z kru-