to mówiąc, gospodarz drgnął, a od okna dało się słyszeć hałaśliwe psów szczekanie i trąbka myśliwska...
Pan Spytek pobiegł do okna, wyjrzał, twarz blada okryła mu się rumieńcem i bardzo żywo począł do Repeszki.
— Więc tak... na środę, piątek, kiedy się podoba, proszę do Dzięgielewskiego, ja mu dam właściwą jeszcze instrukcyą, aby był jak najwyrozumialszym... Oznaczycie granicę...
Szczekanie psów i tentent kilku koni coraz wyraźniej słychać było pod oknami, Spytek się skłonił Repeszce i poprowadził go do drzwi, ale pokorny szlachcic nie dał się zbyć tak prędko.
— Pozostaje mi, rzekł z ukłonem niskim, przeprosić jak najpokorniej jw. pana, iż ośmieliłem się zakłócić moją bytnością...
— Ale to nie... owszem, mówił żywo gospodarz, w którego twarzy coraz gorętszy malował się niepokój.
— Proszę wierzyć, dodał Repeszko, już prawie stojąc w progu, iż to nie żadna chciwość występna, od której Bóg mnie strzeże, ani chęć korzystania z powolności jw. Pana, tylko pragnienie utrzymania sąsiedzkiego spokoju, tak drogiego dla człowieka, zwłaszcza dla mnie, nie znanego jeszcze w okolicy i potrzebującego sobie zaskarbić względy...
W miarę jak przeciągał mowę, oczy maleńkiego człowieka, zniecierpliwionego już do najwyższego stopnia, nabrały tak złowrogiego jakiegoś blasku, postawa takiej grozy, usta tak nakazującego wyrazu... iż p. Nikodem, straciwszy wątek mowy, przelękły, ująwszy czapkę pod pachę, wynosił się, nawet ciekawości zapomniawszy. Gdy spocony, drzwi za sobą zamknąwszy, podniósł głowę w progu, oczy jego padły na hełm rycerza stojącego tu na straży, z pod którego trupiej czaszki patrzyły dwa próżne doły czarne... Z tych otworów zdawało mu się, że nań spojrzała śmierć, uśmiechając się szydersko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.