ległych stosunków w rzeczypospolitej literackiej z najsłynniejszymi jej koryfeuszami. Ta niewyczerpana studnia mądrości, mimo głębiny swej, wyglądała jak kryształowa karafka szlifowana, niezmiernie wytwornie i błyszcząco. Pan Repeszko nie był pewien, ale posądzał, iż woń przyjemna, niby więdnących fijołków, która się rozeszła w chwili, gdy ksiądz de Bury go mijał, z jego peruki i mankietów wychodzić musiała.
Dodajmy, że blady brunecik, przyjemnie uśmiechnięty, był wcale ładnym mężczyzną, tylko na suknię duchowną, którą obyczajem wieku dla przyzwoitości nosił, nadto jakoś elegancko i kwiecisto wyglądał.
Wszystkie te trzy postacie mignęły tylko, przesuwając się przed ciekawemi oczyma pana Repeszki, drzwi się gabinetu otwarły i okrzyk radości dał słyszeć. Pierwszy wbiegł niemi ów śliczny chłopaczek. Za nim weszła matka, l’abbé de Bury na końcu i podwoje nielitościwie się zatrzasnęły, a Repeszko rad nie rad musiał za swym przewodnikiem z zamku się wynosić.
Nie spodziewał się wcale, żeby go się tak prędko pozbyto i szedł kwaśny, ze spuszczoną głową, ale szedł zwolna i nic w powrocie bacznej jego uwadze nie uszło. Zamek przed chwilą tak cichy, trochę się zaludnił; postrzegł pan Repeszko kilku strzelców w zielonych kurtkach, z kordelasami u boku, którzy psy odprowadzali, kilku mastalerzy i kilka koni, wąsatego łowczego porządkującego dwór swój, a dalej dwa powozy, z których jeden obładowany, świeżo jakby z dalekiej powracające podróży. Tego myśliwstwa w połączeniu z ekwipażami nie mógł dobrze zrozumieć p. Nikodem, ale ze stroju amazonki miarkował, że pani Spytkowa wracała z polowania, a syn i l’abbé de Bury musieli świeżo z odległej jakiejś przybyć wycieczki. Wszystko to dosyć mu się dziwnie wydawało: ten zamek jakby zaklęty, z gospodarzem karłem, ta pani tak wspaniała i piękna, która uganiała się po lasach za zwierzyną, gdy mąż śród róż więdnących siedział
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.