siadł pan Nikodem, wynosząc zawiniątko swoje, siadł w cieniu drzew i zrzucał powoli zbyt kosztowne na pył i skwar ubranie.
Tylko co się był rozebrał, gdy podniósłszy głowę, postrzegł przed sobą stojącego ogromnego mężczyznę nieznajomego, który mu się z ciekawością ale drwiąco przypatrywał. Figura to była jakaś zakazana, ni pan, ni szlachcic, ni sługa, ni dworak, buta ogromna, wąsiska łokciowe, drab wielkiego wzrostu, kurta wyszarzana z węgierska, skórnie do kolan, pas juchtowy, a na sforze przy nim para chartów kosmatych wołoskich, chudych i rosłych jak on.
Wziął go zrazu Repeszko za łowczego jakiegoś pana, ale powtórnie spojrzawszy, przekonał się z twarzy, iż niczyim sługą być nie mógł. Z oczów mu strasznie dumą i zuchwalstwem patrzało. Nie młody, nie stary, niegdyś bardzo piękny, rysów twarzy wyrazistych i kształtnych, ów łowiec zdawał się zabawiać zapobiegliwym strojem pana Repeszki, patrzył nań wyzywająco i impertynencko. Znać się był wódki napił i chlebem a serem zakąsywał... Minę miał okrutnie szyderską, jakby sobie z całego żartował świata. Mimo to, widać nie było po nim dostatku; suknie mocno przechodzone, były nieco oczyszczone, pas stary, czapka stara. Psy nawet nie były znać utrzymane w zbyt dobrem ścierwie, wyglądały kościsto i smutnie, a drapieżnie.
Cierpiał zrazu Repeszko, że mu się ten drab tak przypatrywał, ale widząc że to temu końca nie będzie, odezwał się naostatek kwaśno:
— No, cóż tam ciekawego, żeby też pół kwandransu tak stać?...
— Hę! odparł nieznajomy, a cóż to cię zjem oczyma, szlachcicu kochany? Nie obawiaj się. Dopełniasz chwalebnego czynu oszczędności, znać wiesz co grosz wart; cieszę się więc, żeś człowiek taki porządny i... admiruję...
Repeszko tylko ramionami zżymnął i splunął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.