gospodyni, dwóch chłopaków do koni i psów, w stajni trzy chude szkapy i dwa wyszarzane siodła.
Charty i brytan tak dobrze strzegły zagajonego dziedzińca, że się w nim i żebrak nawet pokazać nie śmiał. Osobliwością to było zaprawdę, że w chwili dobrego humoru i dzikiej fantazyi zaprosił do siebie Repeszkę; rzecz tak się dziwną p. Nikodemowi zdawała, że podejrzywał Iwona o jakieś nieczyste zamiary, szczególnie obawiając się o worek. Ale z drugiej strony, co do spraw pieniężnych, wiadomo było całemu światu, że Iwo nigdy nikogo na szeląg nie pokrzywdził i prawdziwie po szlachecku kończył sprawy tego rodzaju, obcierając poły, byle rąk nie zwalać.
W śmiertelnych potach Repeszko dojechał do Rabsztyniec, które pierwszy raz w życiu oglądał; bryczka i konie musiały z chłopakiem pozostać w bramie, gdyż dalej drogi do zajazdu nie było, tylko ścieżka, którą ledwie konny człowiek mógł przejechać.
Zlazłszy z wozu, Jaksa rzucił lice i odprostował się.
— Niechże go pioruny trzasną, jak ta drynda trzęsie — zawołał. — Jak wy możecie tem jeździć? Nie wolelibyście na dobrej szkapie, niż w tym półkoszu, w którym zęby sobie powybijać można.
Repeszko postanowiwszy być grzecznym uśmiechnął się tylko.
— Na co kogo stało! — zawołał — kasztelanicu dobrodzieju. Człeczek jestem ubogi, dorobiłem się w pocie czoła grosika, pamiętani na to, z czego wyszedłem...
— Tak, tak, pulvis sum et in pulverem....
— Otóż to jest... — potaknął Repeszko — nie udaję pana.
— Wolisz nim być w istocie! — rozśmiał się Jaksa smętnie, idąc przodem przed gościem. — Ale nie kłam! wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi... Jesteś groszowity, skąpy i liczykrupa. Pal cię licho z tem; co mnie to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.