W istocie dosyć było wzmianki o Spytkach, by spokojnego dotąd kasztelanica, zmienić niemal w obłąkanego. Porwał się od stołu, bijąc oń pięścią z całej siły; zaiskrzyły mu się oczy, pofałdowało czoło, zapieniły usta. Odepchnął krzesło, które z hałasem padło na posadzkę i począł przechadzać się żywymi krokami po salce. Mówił sam do siebie, zdawał się nie widzieć Repeszki, który za stół się tulił, patrzył i trząsł się ze strachu, myśląc co mu się stało.
— Spytkowie! tak! i to niech wezmą oni, i popioły dziadów i mojemi łzami krwawemi oblaną ziemię, wszystko... wszystko!... Wzięli mi com miał najdroższego, wezmą i to, im się to należy... Przeznaczenie! wydarli mi serce!... powinni nawet trupa pochować pod swoim progiem, aby go gnieść nogami. Znasz waszmość Spytków? znasz?
— Ale nie. Bóg widzi! nie znam, nie wiem... przypadkiem.. klnę się na rany Chrystusowe...
Iwo stanął nagle.
— Tak, usta twoje nie wiedziały, że wyrok na mnie wyrzekły... Gdybyś ty kupił, tożbyś frymarczył potem by zyskać, i zamek mój im by się dostał. Wyrestaurowaliby go i mieszkali... Nie może być inaczej...
Niezrozumiałego coś pomruczał, potem zamilkł nagle, podniósł głowę i popatrzywszy na Repeszkę, krzyknął groźno:
— Zkąd wracałeś, gdym cię spotkał?
Pan Nikodem się zająknął.
— Ano... z Mielsztyniec...
— Tfu! głupi, powinienem był to zgadnąć po safianowych butach i atłasowym żupanie... Coś tam robił? mów mi prawdę! po co tam jeździłeś?
— Ależ, panie kasztelanicu dobrodzieju — bełkotał Repeszko — ja ich nie znam... wysokie progi na moje nogi. Mam spór graniczny o łąkę; pojechałem, chcąc go załatwić sam, zgodnie, ale cóż... odprawili mnie z kwitkiem, nicem nie wskórał...
— Byłeś dziś! — począł zamyślony kasztelanic... dziś... Mów, kogo tam spotkałeś... kogoś widział?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.