Dopóki była mowa o Mielsztyńcach, ks. Ziemiec głowę miał spuszczoną, milczał i nie przerywał; ale gdy począł o spotkaniu się z kasztelanicem, jakby go co tknęło, starzec karty rzucił, oczy podniósł i ramionami zżymnąwszy, niecierpliwie kilka razy mruknął.
— No! patrzajcież! no! jeszcze czego nie stało... do tej pory nie zapomniał.
Repeszko zdał jak najdrobnostkowiej sprawę ze swej utrapionej bytności w Rabsztyńcach, — uważając, że staruszek mimo to celu zaproszenia dobrze zrozumieć nie mógł i dopiero gdy przyszedł w opowiadaniu do ostatnich zapytań, proboszcz się rozśmiał i zawołał:
— A tuś mi! to tak jak w liście, gdzie post scriptum dopiero istotny interes zawiera.
— Wyspowiadałem ci się, mój ojcze, dodał p. Nikodem, teraz że mi to wynagródź choć kilku słowami, bo jestem jak w rogu tutaj. Ludzi nie znam, co się ze mną dzieje, nie rozumiem, ale ten szalony pałka Iwo Życki... jest dla mnie zagadką.
Ksiądz się zamyślił.
— A juściż — rzekł po chwili poważnie, — niektórych objaśnień waćpanu udzielić muszę, dla tego samego, abyś się w postępowaniu swem miał czem pokierować; ale zaklinam was, nie paplajcie!
— Ojcze dobrodzieju! — zawołał pan Repeszko, składając ręce. — Nie znacie mnie jeszcze, nie wierzycie mi, ale ja jestem milczący z natury, dobroduszny, w cudze się sprawy nie wdaję, swoich pilnuję, Boga chwalę i Jego bym obrazić nie chciał... Mówiąc to, tak świętoszkowską miał postać, że ksiądz, gdyby był miał lepsze oczy, byłby się pewnie jej przeląkł.
— No, no — co do Jaksy ja jegomości zainformuję — szepnął — ale jeszcze raz przestrzegam, że jeśli tknę mimowolnie w opowiadaniu Spytków (bo to rzecz nieuchronna), niech to idzie jak w grób, jak w wodę.
— Ale jak w wodę! jak w wodę! — powtórzył uderzając się w piersi gość, który uszy nadstawił, oczy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.