ry, że nikt ani zbytniej wagi, ani wielkiego zaufania w prawdę tych baśni mieć nie mógł.
W samym zamku mielsztyńskim najstarsi nawet słudzy domu, których kilka pokoleń z żyło się z rodziną, nie wiele dziejów jej wiedzieli. Głębokie milczenie okrywało te tajemnicze przygody, zaszłe jeszcze wprzód, nim z Krakowskiego tu się na dobrowolne wygnanie przenieśli.
Różnie sobie tłumaczono te dwa wizerunki przodków na katafalkach, te śliczną postać kobiety, która na białej szyi krwawą nosiła pręgę. Wiedziano tylko, że było w roku kilka aniwersarzy, do których się uroczyście przygotowywano, które obchodzono z wielkim przepychem modłów, mszy, wigilii, ekzekwii i nabożeństwa. Często wspomnienia Emilii Spytkówny w pobożnych modłach, tradycyą, że ją wystawiał ten portret wiszący w sali, że skończyła śmiercią tragiczną, nagłą, o której szczegóły nikt nie śmiał pytać, na nią szczególniej zwracały uwagę domowników. Wieczorem też, przechodząc około jej wizerunku, obawiano się nań spojrzeć, a głucha wieść twierdziła, że się często pojawiała z tą różą rozkwitłą w ręku, ukazując na szyję zakrwawioną. Mianowicie gdy nieszczęście jakie dotknąć miało Spytków rodzinę, duch Emilii zawsze się komuś objawił. Rozsądniejsi mieli to za zwykłe baśnie, jakich pełno wszędzie. Starzy wszakże zasłyszeli, że od śmierci tej panny spadły wszystkie klęski na Spytków. Dzieci umierały w kolebkach; z żadnego małżeństwa więcej nad jedno, jakby tylko umyślnie na spadkobierstwo kary się nie wychowywało. Od kilku pokoleń żaden Spytek nie miał nad jednego syna, a choć pragnęli córki, nie przyszła na świat już żadna, owa Emilia była ostatnią..... Dziwnym też fenomenem, do którego przywiązywano pewne znaczenie, od tych olbrzymów na wizerunkach starych, Spytkowie zeszli na wzrost prawie karli; każdy z nich od ojca był mniejszym, a choć ułomności żadnej nie widać w nich było, maleli i drobnieli tak, że niemal wstydzili się światu pokazać. Każda z matek
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.