Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyszyła, strzelała jak żaden z mężczyzn, jeździła na najdzikszych koniach i choć w domu umiała dnie spędzać u krosien, gdy posłyszała trąbkę, gdy psy się odezwały pod oknami, zrywała się jak szalona i nic jej naówczas powstrzymać nie mogło. Spytek zrazu sądził, że powolnie pohamować potrafi tę pasyą, że ona z wiekiem sama ustanie, ale przekonał się w końca, że była nieuleczoną i uległ jej, uznawszy słusznie, za liczne ustępstwa żony wypłacić się wzajemnem. Chociaż sam nigdy w lesie nie bywał myśliwstwo w Mielsztyńcach urządzone było po królewsku; psiarnię miał najsławniejszą w kraju, sieci, strzelców, osaczników i cały dwór osobny łowiecki, na którego utrzymanie wielka wioska ledwieby starczyła. Stary koniuszy, a razem nadwłoczy, Kmiecic, towarzyszył zwykle nieodstępnie pani we wszystkich jej wycieczkach. Oprócz tego szedł na wypadek wózek parokonny, koń luźny, a maleńkich strzelbek do zmiany wieziono tyle, że nigdy na nabijanie ich czekać nie potrzebowała. Późną jesienią pani Spytkowa jeździła z chartami, które tak wilka brały, jak najprostszego kota, a w dojeżdżaniu nikomu się wyprzedzić nie dała i konie jej szły na równi z psami najrączszemi.
W lasach mielsztynieckich, które były rozległe, w puszczy sąsiedniej należącej do Zamojskich, nikomu polować nie było wolno, a zwierzynę niemal hodowano i liczono, aby jej na zwykłą porę nie brakło. Oprócz Kmiecica i służby nikt na tych łowach nie bywał, choć one budziły ciekawość niejednego.
Widywano tylko piękną panią na dzielnym koniu tureckim, przesuwającą się jak wiatr po polach, a za nią cały tłum myśliwców, wozy, psy, bryki z sieciami i przyborem... Wszystko to przelatywało i nikło gdzieś w ciemnej puszcz głębi...
Niekiedy o krótkim dniu wracał już późno, a naówczas otaczali ją jezdni z kagańcami, i orszak ten, którego droga wyścielała się iskrami, zjawił się i nikł śród ciemności, jak jakieś nocne widziadło. Daleka łuna, posuwająca się szybko, kazała się domyślać po