i dziecku wydawała się barbarzyństwem średniowiecznem. Wspominamy o tem, choć nie to tylko jedno raziło wychowańca ks. de Bury i uśmieszek wywoływało na jego usta. Wstrzymywał się wprawdzie z objawieniem tego, co myślał przy ojcu, ale nie krył przed matką, która milczała.
Spytek, ile razy syn powracał mu latem do domu na parę miesięcy, niespokojnem okiem badał rozwijanie się tej jedynej rodu swojego gałązki. Dopóki młodszym był Eugeniusz, łudził się i cieszył postępami, swobodą, weselem... ale od lat kilku już radość tę zastąpił niepokój, choć ukrywany, jednak widoczny. Zmieniono dwóch nauczycieli z kolei, starano się o księdza, w ogóle dostrzegł ojciec, że dziecię obce jest domowi, rodzinie. To go przerażało. Eugeniusz każdego roku powracał mu jakiś coraz dziwniej obcy, coraz mniej rozumiejący dom własny, coraz nim bardziej znudzony, uśmiechający się widoczniej z jego majestatycznej ciszy. Unikając może jakiegoś wymarzonego niebezpieczeństwa, zarażenia go zbytnio pewnemi tradycyami, któreby życie zatruć i obawą natchnąć mogły, nastręczono większe daleko, czyniąc zeń istotę bez związków z tym światem, w którym jednak żyć musiał i dźwigać jego obowiązki.
Stosunek ojca do syna i matki do jedynego dziecka był zaprawdę dziwny; nie brakło w nim oznak miłości i najczulszego przywiązania dowodów, a jednakże zdawało się, że serce z nich wyjęto.
Pieszczono to dziecię, ale szczerszem słowem nikt nie przemówił... Ojciec nie umiał czy nie mógł, matka jakby się lękała. Oczyma śledziła Eugenka, podziwiała go, lecz obawiała się doń przystąpić. Władał nim ten, któremu rodzice przekazali całą swą moc nad nim i prawo, — miły, słodki, dowcipny i rozumny ks. de Bury, ale wedle teoryi, nie wedle serca.
Jeżeli zamiarem było zawczasu ten niebezpieczny organ życia w nim zniszczyć i nieczynnością ostudzić, można rzec, że się wychowanie doskonale udało: Eugenek żył głową, myślą, jak najmniej uczuciem. Nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.