zadrżał, ręce jego objęły syna... ucałował czoło, ale łza która się na czoło dziecka stoczyła, już go opłakiwała. Druga jeszcze okoliczność uderzyła go nieprzyjemnie. Eugenek, który od przeszłego roku powinien był wyrosnąć, nie zdał mu się ani odrobinę wyższym. Ojciec poczuł w objęciach, że dziecię nie urosło, że rosnąć od roku przestało... że było niższe od niego, trwało więc nad jego rodem przekleństwo... Ale oba te nieprzyjemne wrażenia pokrył siłą woli, uśmiechnął się i wrócił do układnego Francuza, który przygotowany kompliment deklarował z odwagą i przytomnością umysłu niezachwianą. W tej oracyi, subtelnie madrygałowym sposobem przysmażonej, zręcznej, wytwornej a czczej, była mowa o wielkich przeznaczeniach potomka znakomitej rodziny, o owocach pracy, o dobrach natury i t. p. i t. p.
Spytek połknął to grzecznie, a patrzył na syna tylko, na którym też i oczy matki spoczywały z gorącą ciekawością... Rozmowa w pierwszych chwilach roztaczać się poczęła powolnie, obojętnemi zapytaniami, odpowiedziami, ogólnikami, które zawsze stanowią preludya zbliżenia się nieznajomych.
Jeden Eugenek, pieszczone dziecko i wychowanek natury potrosze, który ani się hamować nie widział potrzeby, ani żywości swej i wesołości studenckiej ukracać, po chwilce spoczynku ruszył się żwawy, swawolny, niecierpliwy, budząc wszystkich zapytaniami i okazując, że niczyjej powagi wyższą nad potęgę swej młodości nie uznaje. Tknęło to Spytka, nawykłego do wielkiej w domu karności, ale przy obcym nie śmiał się odezwać.
Chłopak był całkiem Francuzik, przez najemników wychowany i do panowania im przywykły. Ani wejrzenia matki, ani uwagi ciche księdza, ani smutne milczenie ojca, nie mogło weselu jego, roztrzepaniu, żywości, położyć pewnych granic...
Ciche pokoje zamkowe, w których oddawna wesoły śmiech się nie rozlegał, po raz pierwszy od lat wielu posłyszały odgłosy wiosenne tej radości, co nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.