Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

u nas z pożegnaniem rodziny, sług i wszystkich ziemskich przyjaciół — Spytek, jakby nieco uspokojony usnął.
Była późna noc gdy się przebudził... Otworzywszy oczy, ujrzał nieruchomą jak posąg żonę, która od początku choroby, nic prawie w usta nie biorąc, nie opuszczała na chwilę nieszczęśliwego... Siedziała patrząc nań, bez łzy, bez wzruszenia pozornego, ale nie opuszczając stanowiska. W drugim pokoju modlił się kapelan, w dalszych siedzieli Eugenek z ks. de Bury, bo sobie wyprosił, żeby mu czuwać dozwolono... Dalej jeszcze starzy słudzy, oficyaliści, wysłużeni gracyaliści, dwór niemal cały modlił się i płakał.
Od pierwszej chwili, gdy zachorzał Spytek, zamkową kaplicę otwarto, wystawiono P. Sakrament i nieustannie w niej na intencyą chorego odprawiały się modły.
Wśród ciszy i ciemności ten oświecony kościółek zdawał się już przygotowywać do pogrzebu. Pomiędzy ludźmi było przeczucie śmierci, tysiące oznak złowrogich... coś, co mówiło, że Spytek z tej choroby nie powstanie...
Przebudzony, zwrócił oczy na Brygidę i cichym głosem ją przywołał.
— Żegnam cię — rzekł — niech ci Bóg wynagrodzi ofiary twe... On je tylko i ja widzieliśmy.. Tam ci one policzone zostaną... Ostatnia wola moja i rozporządzenie... znajdzie się w papierach. Jeśli się nie znajdzie, po co tam wola człowieka próżna, gdzie Boża wszystkiem rozrządza?... Stanie się, co się stać było powinno — musiało. Próżnobym zalecał, zaklinał i chciał się przeznaczeniu wyłamać... Stanie się, — powtórzył, — co się stać było powinno. Niech syn przyjdzie... czuję, że nie dożyję rana.
Spytkowa poszła i przywiodła Eugenka, który przez te dni choroby ojca bardzo spoważniał i posmutniał; na twarzyczce jego znać było ślady łez i znękania...