Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

złotych wydano na opędzenie kosztów nabożeństw, które trwały kilka tygodni.
Wszystko, co tylko kiedykolwiek w obyczaju było czynić dla uczczenia zmarłego, zrobiono jak najściślej; żądała tego pani Spytkowa, zapewne przewidując wolę nieboszczyka, lub raczej stosując się do jego zasad, objawianych w innych życia wypadkach.
Zaraz po tym nużącym obrzędzie, wezwani powinowaci do przejrzenia papierów Spytka, znaleźli w nich jego testament.
Datowany on był wieczorem tego dnia, gdy syn przyjechał do Mielsztyniec i napisany jakby pod wrażeniem obawy śmierci i przymusowego pośpiechu. Obok leżała koperta, rozdarta świeżo, która jak się zdawało, dawniejszy, przy pisaniu nowego zniszczony testament zawierać musiała. Ale z tamtego popiół tylko w kominie pozostał.
Ostatnia wola była krótko nader wyrażona. Spytek żonie polecał opiekę nad synem i zarząd dóbr całych, dozwalając jej sobie wybrać dwóch współopiekunów. Na majątku miała ona dawniej zapewnione bardzo znaczne wiano, a oprócz niego dożywocie na połowie dóbr wszystkich. Kodycyl do testamentu wzmiankował, że gdy Eugeniusz dojdzie do pełnoletności, wręczoną mu zostanie rada ostatnia i błogosławieństwo ojca, powierzone osobie zaufanej, która wymienioną nie została.
Zmienił się więc los Mielsztyniec i zamiary względem Eugenka przez ten wypadek. Matka od siebie dziecka oddalić nie chciała; zostawiono przy nim do czasu ks. de Bury. Przewidzieć było łatwo, że choć wdowa z początku najmniejszej zmiany w trybie życia raz zaprowadzonym dopuścić nie chciała, choć zachowała sługi, godziny, obyczaj, szanując oddawna tu utrzymujący się porządek, nie mogło to trwać długo.
Pomiędzy nieboszczykiem a żoną, acz najprzykładniejsza panowała zgoda, nikt a nikt nie dostrzegł tej harmonii serdecznej, dobrowolnej, która się rodzi