Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

mi niemiłe zrobiła wrażenie i miano za złe pani, że na to pozwoliła. Jakkolwiek mało tu mówić było wolno za nieboszczyka pana, a tajemnice rodziny, ścisłem okryte milczeniem, ledwie między sobą w rozmowach napomknąć śmiano, tradycye te przechodziły pokoleniami, były wiadome w kółku dworzan, co oddawna Spytkom służyli, a teraz gdy stary zmarł, nieco swobodniej o nich między sobą gwarzono. Strzegli się tylko słudzy, wyraźny mając na to rozkaz pani, żeby Eugeniuszowi głowy nie nabijali powieściami, które ona za urojone, dziecinne a niebezpiecznie na młody umysł podziałać mogące uważała.
Stary ten zamek obfitował w podania, lecz tak dzikiej, krwawej natury, tak posępne i straszne, że w istocie dla młodego chłopaka, poparte powiastkami dotykalnemi, do których się ściągały, niebezpiecznemi być mogły. Chociaż Eugeniusza wychowano w zupełnej nieświadomości tego świata duchów, do którego się odnosiły, choć sceptyk był i śmiał się z podobnych bajek, wyobraźnia gorąca mogła je przyjąć mimowolnie i na tle ich pracować.
W istocie te wizerunki stare miecznika, jego córki, żony, ta niewiasta z pręgą krwawą, ta trupia głowa w hełmie i mnóstwo innych zabytków, sama powieść o przeniesieniu się do Mielsztyniec, splątane były z bajeczną może, ale tragiczną historyą rodziny Spytków. W podaniach tych głuchą jakoś rolę odgrywała także dziwnym zbiegiem okoliczności rodzina Jaksów, do której Iwo należał.
We dworze wiedziano tylko dobrze, iż od czasów miecznika, o którego gwałtowności charakteru dziwne chodziły wieści, nienawiść między Jaksami a Spytkami doszła do tego stopnia, że się już członkowie tych dwóch rodzin tradycyjnie nigdy nie spotykali... Wieść niosła, że przypadkowe nawet zetknięcie się ich z sobą, miało być zawsze przepowiednią nieszczęścia dla Spytków. Ztąd, jak pierwsza bytność kasztelanica przeraziła starych sług, tak przejażdce Eugeniusza oprzeć się chciano nawet, nie dając mu