poznać tego, że wagę do niej przywiązywano. Ale młode chłopię było samowolne, pieszczone, a otrzymawszy pozwolenie matki i pragnąc gorąco, niczem się już powstrzymać nie dało.
Wypadek ten, gdyż stary dwór nieboszczyka uważał to za straszny dopust Boży, za wróżbę nieszczęść niechybnych, skupił siwych sług pod zamkową kaplicę. Patrzyli oni na odjazd panicza, potrząsając głowami, przerażeni fatalnością, jaka nad rodziną ciężyć się zdawała.
Czy Spytkowa o tych podaniach nie wiedziała, czy je lekceważyła, różnie sądzono; ale dwór pamiętał to, że kasztelanic Iwo niegdyś się o nią starał, a opinia jaką miał oddawna w okolicy, samego zbliżenia się jego do pani, do Mielsztyniec, do Eugenka, obawiać się już kazała. Nic ztąd dobrego wyniknąć nie mogło; dla wielu dość było nazwiska Jaksy, ażeby w tem dojrzeć karę Bożą.
Tymczasem chłopak pędził do Rabsztyniec z ciekawością, młodemu wiekowi właściwą. Wyobrażał on je sobie gryfiem gniazdem rozwalonem, jak je sam pan nazywał, ale nigdy tak straszliwą ruiną. Na widok tych gąszczów, tych zwalisk, błota i śmieci, wychowaniec zbytku był prawie przelękły. Zsiadł z konia na ścieżce, a zaraz też i gospodarz zjawił się, jakby na niego oczekiwał, nie ów strojny gość zamku, ale odarty i zaniedbany, z najeżonemi włosami, błędny rycerz jakiś z uśmiechem ironicznym na ustach. Powitał on Eugenka jakoś szydersko i zamiast go poprowadzić do mieszkalnego skrzydła, jął go obwodzić po gruzach, zdając się mieć w tem jakąś gorzką przyjemność, że się przed nim chlubił swym upadkiem i nędzą
Naostatek poszedł z nim do kaplicy grobowej, a gdy Eugeniusz przelękły poglądał na powywracane trumny, rzekł z wyrazem prawie okrutnym:
— Pamiętaj pan coś dziś widział... jest to widok nauczający. Któż wie? — dodał dziko... — dziś to los Jaksów, jutro być on może choćby Spytków losem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.