ra nigdy. Zostań więc pani ze swym gniewem, a pozwól mi zachować tę miłość, która życie struwszy, odebrać mi je potrafi.
Wdowa ruszyła ramionami tylko i poczęła zwolna iść dalej.
— Zdajesz się pani w to nie wierzyć, że się człowiek dobić może, gdy ostatnią straci nadzieję. Zapewne, jak jaki... Nie mogę zmusić do wiary... Od dziś dnia jednak, wyczerpnąwszy ostatnią ocalenia otuchę, pójdę szukać albo innej nadziei, lub jakiegoś końca tej nędznej komedyi. Cóż to wam szkodzi, że się do reszty skalam, zwalam i nędzny gdzieś styrany zginę? Powiesz, że się stało tak, jak się stać było powinno. W istocie, nie mówmyż o tem więcej. Jęki i żale nie przystały mi, a dla was byłyby nudne. Zatem wracamy do towarzystwa, a ja do mego charakteru.
Na te słowa zawahawszy się, pani Spytkowa, podniosła oczy... Twarz jej zupełnie była zmieniona, blada, smutna, patrzyła na Iwona ze łzą na powiece drżącą. Zdawało się, że coś powiedzieć chciała, że może słowo pociechy byłoby się z jej ust wyrwało. Jaksa poraz drugi niespodzianą nadzieją osłupiały stanął, ale w tem Eugeniusz żywo się zbliżył do matki. Spojrzał na nią i na jej towarzysza dziwnie, z przestrachem i pociągnął ją z sobą ku altanie, nim czas miała przemówić.
Jaksa po chwili odzyskał przytomność, ale poszedł za nimi zamyślony, nie zwykle milczący i nieśmiały.
I tym razem nie rozłamał on chleba, nie przyjął wina, wytłumaczył się słabością, patrzył; siedział i dumał. Eugeniusz, jakkolwiek mało znał ludzi, postrzegł w nim zmianę; ale mając doń w sercu urazę, prawie się ucieszył, widząc go chmurnym. Na obojętnej rozmowie przeszła godzina w ogrodzie, a że wieczór się zbliżał, Iwo wstał do pożegnania.
— Ponieważ państwo wyjeżdżają do Warszawy,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.