dnie widywał. Z brzaskiem, otworzywszy podwoje, chował się do swojej izdebki w suterynach i nie wychodził z niej aż nocą, gdy zamek potrzeba było obwarować kluczami, których pęk dźwigał u pasa. Ludzie miejscowi poznawali go po chodzie posuwistym i po brzęku tych kluczów nieodstępnych. Rankiem i nocą wychodził z półgłośną na ustach modlitwą, którą, opatrując kąty i zatrzaskując wrzeciądze odmawiał... Rzadko bardzo odzywał się do kogo, nie cierpiał sprzeciwiania się, mruczał niewyraźnie, a życie zdawało się go bardzo nie wiele obchodzić. Siemion nie miał rodziny, żył samotny, a większą część dnia spędzał na modlitwach. Wolne chwile przesiadywał w kaplicy zamkowej, często sam jeden, dozorując niewygasającej lampy i odmawiając różaniec. Ojciec jego, dziad i pradziad byli na usługach Spytków, zrośli się więc z pańską rodziną, którą prawie uważali za swoję. Siemion nie mówił inaczej o Mielsztyńcach, tylko: „nasz majątek“, o rodzinie jak o własnej, o dziecku jak o swojem.
Od śmierci starego Spytka, uważano ciężkie na nim pognębienie, u trumny nieboszczyka leżał, płacząc, a po pogrzebie jego prawie oniemiał, słowa się z niego dopytać nie było podobna... Na Eugeniusza zdaleka potrząc, płakiwał.
Młody chłopak jeszcze siedział na ganku, gdy po wybiciu godziny zwiastującej zamknięcie zamku, chód starego Siemiona dał się słyszeć na korytarzu. Wedle swojego zwyczaju, burgrabia obchodził galerye, ganki, wschody, opatrując czy wszystko było w porządku, czy nikt nie pozostał opóźniony za domem. Eugenek nie postrzegł się, gdy go staruszek pochwycił siedzącego i pogrążonego w myślach. Zdala Siemion nie mógł go poznać o zmroku, zbliżył się więc, a zobaczywszy panicza, zdziwiony stanął naprzeciwko niego, z założonemi rękami. Chłopak podniósł głowę.
— Mój miły Boże — ozwał się starzec półgłosem — tobież to, mój złoty paniczu, myśleć już i rozpamiętywać jak starcowi? Tobie, cobyś powinien śmiać się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.