Lato nadchodzące wypędzało wszystkich z miasta — powoli.
Zrodził się w naszych czasach ten obyczaj wędrowania wzorem ptaków, pod pozorem szukania warunków hygienicznych dla życia. Dawniej palono dobrze w piecach zimą, a latem starano się o chłodek w cieniu; ale, z wyjątkiem najbogatszych rodzin, mogących dogodzić swym zachciankom, nie myślał nikt o podróżowaniu do wód, do kąpieli, klimatów, do ozonu, do sosnowych borów wyziewu, do powietrza morskiego i t. p. Żyło się wszakże — czasem nawet dosyć długo...
Dziś bardzo miernego majątku człowiek ma sobie za ujmę, za upokorzenie, jeśli choć za miasto się latem wynieść nie może. Urzędnikom dają się na to ferye; miasta pustoszeją, wody i stacye się zaludniają... hotele i spekulanci robią na tem pieniądze. Czy życie ludzkie i zdrowie zyskuje? nie wiem...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.