Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

chę bronił Horpińskiego, zresztą zachowywał się neutralnie... Potrzeba było ostudzać wistocie zrozpaczonego człowieka, który się odgrażał tem mocniej, że sam nie wiedział, jak nieprzyjaciela, wielce ostrożnego i zręcznego, pokonać potrafi. Przychodziły mu najdziwaczniejsze myśli — ale jedne od drugich mniej możliwe do wykonania.
Józio radził czekać i uzbroić się w krew zimną, co zakochanemu najtrudniejszem było.
W takim stanie ducha spotkała biednego Emila niespodzianka, która mu była bardzo na rękę. Jednego ranka, gdy wzburzony rozmyślał, co ma począć, aby tego nieszczęsnego Horpińskiego się pozbyć — usłyszał żwawą rozmowę w przedpokoju. Służący Paczuskiego, dobry chłopak, przywiązany do niego, nadzwyczaj wrażliwy, miał to do siebie, że się swojego pana humorem niezmiernie zawsze przejmował. Gdy Emil był wesół, Stasiuk szalał, gdy się gniewał, sługa stawał się nieznośnym, i przychodzącym do pana mocno mocno to uczuć dawał.
Tym razem sprzeczka jakaś u drzwi była tak głośną, że wywołała Paczuskiego do przedpokoju. W progu stał elegancki pan Konrad, niegdyś lokaj Emila, później Horpińskiego, dopominający się rozmowy z panem Paczuskim, której Stasiuk mu stanowczo odmawiał.
Zobaczywszy wybiegającego Emila, Konrad