ków i wspomnień, druga — pieniędzy, i wymiana jednych na drugie bezprzykładną nie jest...
Trzecia warstwa, pokrewna blizko drugiej, — ma już pewną cechę demokratyczną, chociaż i ona nie wszystkich dopuszcza do obcowania z sobą, a odznacza się tem, że drapieżną jest, złośliwą i lekceważącą.
Lecz... gdybyśmy głębiej w te pokłady trzecio- i drugorzędowej formacyi sięgać chcieli, za długoby o tem potrzeba się rozpisywać; rzućmy więc tę fiziologią społeczną na bok, a wróćmy do cukierni.
Dwaj siedzący przy stoliku czekali na herbatę, upominali się o nią, garson obiecywał — w ten moment, — a przyrzeczona nie nadchodziła.
Tymczasem — cóż robić było! Obaj młodzieńcy rozglądali się po pokoju, do którego wciąż jeszcze ktoś wchodził, i robiło się tak pełno, a żądania coraz nowe tak obarczały służbę iż — herbata stawała się problematyczną przed północą.
Zdala, sam jeden przy małym stoliczku, na boku, siedział, bardzo wykwintnie ubrany ze smakiem, mężczyzna jeszcze młody, twarzy rysów klassycznie pięknych, ale marmurowo zimnych, palcem coś wygrywał na stoliczku zadumany, rzucał niekiedy oczyma po zgromadzeniu... i — nie zdawał się niecierpliwie tem, że mu dotąd nic nie podano.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.