w świecie nie zna, tak się on z sobą kryje... ale, że ma coś do ukrywania — to ja wiem najlepiej. To ptaszek!!... to ptaszek!...
Z nadzwyczajnem zajęciem słuchał Emil, i widząc, że Konrad bojaźliwie się na drzwi ogląda, jakby się obawiał podsłuchania, skinął na niego i zaprowadził go z sobą do gabinetu.
— Mów śmiało — zawołał — mów... Ja też mam powody, dla których tego jegomości radbym znał lepiej i cóś o nim wiedział. Będę ci wdzięcznym, gdy mnie objaśnisz.
Miejsce u siebie lub inne ci znajdę... ale, cóż ten twój Horpiński?... co to jest za zagadka?
— Bardzo dobrze jaśnie pan go nazwał, zagadka — odparł Konrad — kto wie, gdyby ją odgadnąć, coby z tego wyszło... Porządny człowiek, proszę jaśnie pana, nie zaciera za sobą śladów, jak lis ogonem. Ja panu już raz, zdaje się, mówiłem, że on od czasu do czasu mi tak znikał — na dwa, trzy tygodnie, jakby w wodę wpadł.
No — pańska fantazya! — mówiłem ja sobie w początku... — ma może kochankę, albo co... Niechaj sobie... W końcu jak mi zaczął powracać do domu nie swój, zmęczony, brudny... zdziczały — piknęło mnie: co u licha on robi... gdzie się podziewa — a tu przypadek nastręczył, że języka dostałem.
Paczuski zbliżył się zaciekawiony.
— Gdzieś, proszę jaśnie pana, koło Garwolina,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.