lona, opalona, skóra zgrubiała... O sukniach już nie mówię, co się z niemi działo.
Całe to opowiadanie Konrada, choć dosyć zajmujące, tak było niejasne i mało zrozumiałe, że Emil dotąd żadnego wniosku z niego wyciągnąć nie mógł. Słuchał, rozważał i gubił się w domysłach. Lecz, że go to dosyć poruszyło i zimnej krwi, zalecanej przez Józia, nie mógł wyrobić w sobie, — musiał rozmowę bardziej wyczerpującą z Konradem odłożyć do zupełnego uspokojenia.
Zaprosił go na popołudnie, chcąc na tę konferencyą śledczą wezwać w pomoc przyjaciela Szalawskiego. Józio, po którego pobiegł w ciągu dnia — gdy mu wyspowiadał się ze wszystkiego, wręcz odmówił wszelkiego współudziału.
Połajał go nawet za to, że ze służącymi się wdawał w spiski niedorzeczne, głupią zemstą natchnione. Jak zmyty, poszedł Emil, ale to go nie powstrzymało od popołudniowego badania Konrada.
Niewiele więcej już mógł wydobyć z niego, oprócz narzekań i oczywistych potwarzy, na czczych domysłach opartych. Jedno tylko było bardzo jasnem i pewnem: to owe tajemnicze wycieczki, których celem być miała kolonia pod Garwolinem.
Tajemnica życia Horpińskiego tam być nieochybnie musiała. Konrad poprzysięgał, że nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.