gdzieindziej zbiegał Horpiński, tylko tam, i że ani polował, ani odwiedzał nikogo — siedział zamknięty w towarzystwie tych dwu starych bab i parobków.
Kolonia miała być położoną na uboczu, zdala od gościńca, osamotniona, otoczona laskami i zakryta od ciekawych oczu sąsiadów. Nie była wielka, a gospodarstwo na niej wcale nie osobliwe, starania i trudów około niego żadnych nie okazywało.
Dzień, dwa, trzy, Paczuski spędził wypytując Konrada, wziął go do siebie, choć służącego nie potrzebował i biedę kupił, bo ze Stasiukiem elegant Konrad był w nieustającej wojnie. W ciągu tego czasu, ponieważ Bydgoska i córka jej coraz go zimniej przyjmowały, a pan Leon Zagłoba widocznie zyskiwał u nich — Emil doprowadzony został do tego stopnia zaciętości przeciw Horpińskiemu, któremu swe niepowodzenie przypisywał, że postanowił bądźcobądź zdemaskować wroga.
Józio Szalawski, któremu się zwierzył, nie potrafił go ani w dobry sposób, ani surowością powstrzymać od spełnienia tego, co nazywał: niedorzecznością — wyrażając się łagodnie. Wymógł tylko zaklęciami uroczystemi na nim, że Konrada przynajmniej nie weźmie do współki i wcale mu się nie zwierzy z tego, co ma począć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.