Ten także, jak ze wszystkiego widać było, musiał do wyższych słojów społeczeństwa należeć. — Fiziognomia świadczyła o krwi, silna postawa miała to piętno arystokratyczne, które daje krew zarówno, jak wychodnie. — Możnaby go było nazwać pięknym w całem znaczeniu wyrazu tego, gdyby — nie jakieś znużenie, początek więdnięcia, chłód nad lata, a we wzroku coś strasznie przeszywającego. Za to usta uśmiech nosiły, jakby przyłgły do nich, łagodny, dobroduszny i ujmujący.
Dwaj zdala od niego siedzący prawie razem go spostrzegli...
Jeden z nich, pan Emil Paczuski, blondyn, świeży, rumiany, pulchniutki — nieznacznie wskazał go towarzyszowi Józiowi Szalawskiemu. Józio, równych lat z nim, suchszy, muskularniejszy, równie kształtny, energiczniejszego wyrazu twarzy, zwrócił wejrzenie na odosobnionego.
— Znasz go? — zapytał Emil...
— Wszakże to Sylwan Horpiński? — odparł Józio... któż go nie zna!!
Emil śmiał się.
— Ja ci odpowiem, rzekł, kto go zna? Prawda widujemy go wszyscy i wszędzie, przemyka się nam jak zagadka co chwila przed oczyma; pełno go po salonach, w teatrze, na kursach, gdzie się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.