Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

czył tuż za panem, rozpowiadając mu historyą wszystkich domów Garwolina, jakie mijali.
Niewiele to obchodziło Emila, który słuchał roztargniony, bo myśl jego zaprzątnięta była, nietylko Horpińskim i tajemniczą kolonią, ale niegodziwą wieczerzą wczorajszą, gorszem jeszcze śniadaniem dzisiejszem i perspektywą głodu, utrapień, przechadzek pieszych, do których ani nogi jego, ani obuwie nawet przyzwyczajonem nie było. Tymczasem zabierało się na to, że do Rusinowego Dworu parę godzin gorącego dnia, po piasku, w pyle kroczyć mieli, a jako jedyna osłoda przechadzki nieustająca paplanina Jacusia się obiecywała.
Paczuski chwilami tracił męztwo, ochotę, i gotów był zawrócić do Garwolina, wziąć pocztę, wyrzec się wszystkiego i powrócić do Warszawy; tylko niezmierne rozjątrzenie przeciw Horpińskiemu sił mu dodawało.
Za nim i przy nim idący Jacuś ciągle mu coś pokazywał i opowiadał. Droga, po godzinnej już przechadzce, skręcała nieco wprawo i zwracała się ku wcale ładnie wyglądającej wioseczce.
Było to coś małego i drobnego, ale uśmiechniętego zalotnie i wyglądającego na gniazdeczko dla dwojga gołąbków. Na pagórku stał skromny domek, w stylu niby szwajcarskim wystawiony, schludny, świeżuchny, obwieszony pnącemi się ro-