matce, jak była zdziwioną, niespodzianie zobaczywszy Paczuskiego, dodała:
— Myślałam, że mi się znowu tak przywidziało, jak wówczas, pamięta mama... gdy mi się przyśnił w parobku jakimś Horpiński.
Nazwisko to poruszyło Paczuskiego.
— Na Boga! — zawołał — cóż to było!
— A! dzieciństwo! — śmiejąc się, dodała matka. — Ta moja lubka miewa fantazye... Zachciało się jej konno jeździć, niby-to gospodarstwo pilnować! At... dostała sobie spokojnego konia, sprowadziła siodło — no, i teraz tak śmiało harcuje na koniu, że mnie z okna, patrząc na nią, strach porywa. Za moich czasów kobiety lubiały patrzeć na zręcznych jeźdźców, ale same się do koni nie zbliżały.
Otóż w pierwszych dniach tych wycieczek na siwku...
— Ale ja opowiem sama — przerwała wdowa — zapuściłam się z moim towarzyszem, starym Wojtkiem dosyć daleko, aż pod grunta kolonii, która się zwie Rusinowym Dworem... Trzech parobków pracowało właśnie około roli, podjeżdżam do jednego z nich, podniósł głowę, patrzę... osłupiałam! Przysięgłabym była, że... Horpiński. Pan znasz Sylwana Horpińskiego?
— Bardzo dobrze — mruknął Emil.
— Juściż nie mógł to on być, bo prosty chłop
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.