Pan Emil Paczuski już był powrócił ze swej wycieczki, z której żadnej innej nie odniósł korzyści nad tę, że się pani Bończynie przypomniał. Wstąpił do niej wieczorem na herbatę i aż do wnijścia księżyca pozostał na miłej rozmowie, której sędzina, wcale się do niej nie mieszając, bynajmniej nie przeszkadzała. Pod Rusinowym Dworem nie widział nic, oprócz dwóch ludzi pracujących około pola, a podszedłszy bliżej wraz z Jacusiem, ledwie nadzwyczaj złym psom zdołał się opędzić. Cała gromada ich strzegła wrót tak zajadle, że niepodobna było pieszo zbliżyć ku dworowi.
Wróciwszy, Emil mało-co się nawet Szalawskiemu wyspowiadał ze swej śmiesznej wędrówki.
Najpierw potrzebował dobrze wypocząć, potem namyśleć się, co czynić.
W Warszawie nie zastał już pani Bydgoskiej z córką, które na wieś wyjechały. Powiedziano, że pan Leon zakochany pociągnął za niemi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.