a za nim pobiegł żywo parobek, który mu otwierał.
Tu były drugie drzwi, stojące otworem. Horpiński zsiadł z konia, który, nie czekając, aby go wzięto, zawrócił się sam ku stajni.
Sylwan z sionki małej wprost poszedł nalewo, i znalazł się w izbie dość obszernej, czystej, o jednem oknie od dziedzińca. Nie było tu nikogo.
Komin, piec prosty, duża ława przy ścianie, stół na nogach krzyżowych, tapczan z siennikiem, okrytym jakąś skórą, i duża niemalowana skrzynia — były jedynym sprzętem tego mieszkania. Podobne ono było do izb czeladnych na folwarkach wiejskich.
Zaledwie wszedł tu Horpiński z rodzajem niecierpliwości, którą trudno-by sobie ktoś obcy mógł wytłómaczyć, zrzucił natychmiast płaszczyk i odzież wiejską — wszystko aż do koszuli. Otworzył skrzynię i dobywszy z niej bieliznę i odzież, począł skwapliwie się przebierać, naprzód w szarą, grubą bieliznę, potem w chłopską rusińską siermięgę, buty i t. p.
Włosy nawet zarzucił na tył inaczej, niż nosił zwykle. Dokończywszy tej metamorfozy, jak prosty już parobek, nieokrywszy nawet głowy, żywym, pośpiesznym krokiem, wzdłuż chaty poszedł ku gmachowi. Nikogo tu teraz nie było. Psy,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.