z jakiegoś obrazu południowej słowiańszczyzny. Twarz niemłoda, opalona, rysów delikatnych i dziwnie regularnych, z siwiejącemi bujnemi włosami, czarnemi oczyma pałającemi — miała dumę królewską na sobie. Czuć było w niej panią, choć ubiór oznaczał włościankę.
Sylwan, zobaczywszy ją, rzucił się do bladych rąk, które wyciągnęła ku niemu. Z namiętnym wyrazem pochwyciła go za głowę, przycisnęła ją do piersi i długo puścić od siebie nie chciała.
Pierwsze wyrazy, jakie się z ust jej wyrwały, i cała rozmowa ludowym małoruskim prowadzona była językiem.
— Tom czekała — czekała — oczym wypatrzyła za tobą Seliwanie — poczęła głosem śpiewnym, jakby nawykłym do nucenia tęsknych piosenek. Serce tam twoje przyrosło! Lepiej ci już wśród tych obcych Lachów i ty sam się zlaszyłeś!!
Sylwan nie odpowiedział nic, błagająco spojrzał na nią i wzrok ten na chwilę zamknął jej usta. Pogłaskała go po głowie i wskazała mu ławę, a sama poczęła się po izbie przechadzać krokiem poważnym, przechylając i wyginając jakby temi ruchami ulżyć sobie chciała i uspokoić się. Niekiedy bladą ręką białą gładziła czoło, tarła oczy. Stanęła naprzeciwko Sylwana, który usiadł i podparł się na stole.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.