Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

nie na sierotę, ale... na panicza — ale mi najlepiej tu... gdy razem z naszymi parobkami idę w pole, gdy się w śmierć zamęczę, gdy mnie wicher wysmaga i deszcz wypierze... gdy wieczorem powrocę do ciebie słuchać u ognia tęsknej ukraińskiej pieśni.
Stara się wzdrygnęła.
— O! — rzekła — tej pieśni nikt nie słyszał, komu ona nie brzmiała na szerokim stepie... Ona tu umiera bezdźwięczna, lecieć nie chce, bo nie ma do kogo. Pieśń ta, jak ja — we łzy się rozpływa i jęki...
Otarła oczy, na których łzy błysnęły, westchnęła głęboko — kilka razy rzuciła głowę i — przypomniawszy coś sobie prędko, pobiegła do drzwi, wołając — Tatiano!
Za progiem zjawiła się starsza od gospodyni kobieta, której wiek i budowa krzepka nadawały męzki charakter. Rysy jej twarzy, poorane marszczkami głębokiemi, grube, wyraziste, nic już w sobie niewieściego nie miały... Starość nie odjęła jej siły: poruszała się śmiało i żywo. Siwe oczy patrzały chytrze, mądrze i bystro. Z wyschłą piersią, o grubych kościstych ramionach, z rękami silnemi, na których oplatały się żyły i mięśnie, stała, w bok się podparłszy, czekając rozkazu; chociaż jedna z nich była panią, druga