cy i ręce u nich bawełniane... Więcej to stęka, niż żnie, i odpoczywa, niż pracuje, a boleje, że mu w krzyżach trzeszczy. Ni do kosy, ni do sierpa, tylko w karczmie tańcować.
Zamachnął ręką.
— Siły oni nie mają! Nasz jeden powaliłby ich, zamachnąwszy się, dziesiątek...
Na te słowa, z ogromną misą parującą, weszła Tatiana, a dwaj parobcy zobaczywszy ją, pokłonili się i wyszli. Sylwan nie przysuwał się do jadła, czekając na matkę, ale Horpyna potrząsnęła głową i ręką ukazała, że jeść nie będzie.
— Jedz sam — rzekła — ja nie mogę, gardło mi się ścisnęło — piołun mam na języku.
Horpińskiemu także się pono jeść niebardzo chciało — nie mógł jednak nie przysunąć się do misy, aby matka nie myślała, że prostą gardzi potrawą. Siadł do klusek z mlekiem.
Tatiana zajrzała, widząc, że stara nie je, zamruczała i wyniosła mleko, wzamian podając kawał mięsa i jajecznicę.
Na podwórzu robiło się ciemno; maleńka świeczka zapłonęła na stole. Nie mówili już nic do siebie. Po wieczerzy wstał Sylwan, pocałował matkę w rękę, i pożegnawszy ją uściskiem, odszedł spać do izby swojej.
Ale dla niego długo nie nadchodziła chwila
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.