Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

Dla człowieka nawykłego do towarzystwa wykształconego, do zajęć umysłowych, rozmowy o przedmiotach ogólnego interessu, do związku duchowego z działalnością całego cywilizowanego świata, — dla człowieka jakim był Sylwan Horpiński — pobyt w Rusinowym Dworze, w towarzystwie dwóch prostych parobków, matki rozbolałej i utulić się niemogącej nigdy, sługi napół dzikiej — był niemal męczarnią. Osładzała ją tylko miłość dla tej nieszczęśliwej matki — potrzebna czasem wykolejonym, jak on był, sierotom, samotność, niechęć dla ludzi, którą w nim stanowisko jego spółeczne wyrobiło.
Naostatek Sylwan miał coś w sobie ze krwi matki; wspomnienia przywiązywały go do Ukrainy, a od tych prostych ludzi wiało stepem.
Nałóg przebywania w tej pustelni kilka razy do roku pobyt czynił znośniejszym. Wesołych chwil tu jednak spodziewać się nie mógł nigdy.
Horpyna, niegdyś idealnej piękności dziewczę,