z dumną duszą, nie mogła się pogodzić z losem swoim. Ojciec Sylwana, którego pokochała, który ją kochał namiętnie, miał być jej mężem, rachowała na to, w myśli swej była już panią i królową — ślub dano im potajemnie pono: gdy nalegania rodziny, nacisk przyjaciół, gwałtowne odciągnięcie go od Horpyny, rozerwały ten związek serdeczny.
Zmuszony do tego przeniewierzania się, człowiek ten, kochający ją jeszcze, zapewnił, dla uspokojenia sumienia, jej los niezależny, wychowanie synowi i naostatek przekazał mu znaczną część majątku, którym mógł rozporządzać.
Wszystko to nie starczyło dla zawiedzionej, owdowiałej kobiety, do zagojenia ran serdecznych, do przejednania z wiarołomcą. Przebaczyć mu nie mogła ani losu swojego, ani tego, jaki zgotował synowi.
Zmuszona wynieść się z miejsca, gdzie na siebie i dziecko zwracała oczy, potem rozdzielić się z synem, któremu ojciec chciał dać jaknajstaranniejsze wychowanie, resztę życia spędziła, można powiedzieć, na nieustannym płaczu i wyrzekaniu.
Ciągle wspomnieniami szczęścia i doznanego zawodu drażniona, dumna Horpyna stała się dla siebie i dla tych, z któremi żyła — nieznośną. Wpadała w gniew po kilka razy na dzień, sza-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.