Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

lała czasem z bólu, rzucała się na ziemię, jęcząc i zachodząc od płaczu.
Udawało się niekiedy Sylwanowi na chwilę ją ułagodzić i ukoić, ale, ani on, ani wiek, duszy tej zranionej uleczyć nie potrafiły. Miała w sobie coś bohaterki starożytnej tragedyi, coś Medei, a nawet postać jej szlachetna i piękna, nawet język ludowy, którym się posługiwała, czyniły ją do nich podobną.
Niegdyś z wielkiem upodobaniem nucąca pieśni ludu, przesiąkłe tęsknotą — Horpyna czasem swój ból i żal przyoblekała w formę jakiegoś śpiewu zawodzenia płaczliwego. Siedziała z rozpuszczonemi włosami na ławie, łamała ręce białe i płacząc, nuciła co jej serce natchnęło.
Osobliwie, gdy samą była, powtarzały się często te nenie dziwne, których stara Tatiana słuchała od progu płacząc, a gdy wybuchały zbytnią rozpaczą, przemocą niemal zamykała jej usta.
Wiele dziwactw potrzeba było nieszczęśliwej przebaczyć. Czasem syna chciała mieć prostym parobkiem kozaczym i zetrzeć z niego wszelki ślad cywilizacyi; niekiedy chciwie usiłowała grosz gromadzić, aby go uczynić bogatszym jeszcze, możnym i dać mu środki — jemu, chłopskiemu dziecku, panowania i mszczenia się nad panami.
Chociaż Sylwanowi ojciec prawne jego w świecie stanowisko, jako ubogiego szlacheckiego dzie-