Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

wyższej, obdarzonej przez boleść jasnowidzeniem i siłą ducha, która rozporządza dolą nienawistnych. Gniew jej wprowadził Harasyma i Prochora w niewypowiedzianą obawę. Byli pewni, że jej przekleństwo mogło być śmiertelnem.
Harasym, Prockor, Tatiana — znali historyą nieszczęśliwej, i jej mściwym łzom przypisywali to, że ojciec Sylwana, po rozwiedzeniu go z Horpyną, ożeniony staraniem rodziny, ledwie miał czas życia zakosztować. Bóg dał mu dwóch synów, szczęście, bogactwo — nadzieje wielkie — aby nagle, nielitościwie ukarać go śmiercią gwałtowną.
Zgon był straszny i tragiczny.
Gdy Horpyna dowiedziała się o nim, stała długo osłupiała, nim się jej łzy puściły, i krzyknęła:
— Bóg mnie wysłuchał i pokarał! Ta co mi go odebrała będzie wdową, a dzieci sierotami, jak moje...
Nazajutrz rano, po przybyciu do Rusinowego Dworu Sylwan rozpoczął życie, jakie tu zwykle prowadził. Nie brał nigdy z sobą, ani książek, ani nic, coby drugą połowę — życie miejskie przypominać mogło. Wiedział, że matka tego nie lubi. Przez czas pobytu przy niej, dzielił obyczaj jej i parobków — szedł na pole i pracował z nimi, stawał się chłopem dobrowolnie.
Matka nic przeciwko temu nie miała. Ona też sama, gdy ból się w piersi uśmierzył — często po-