Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

— Matko — przerwał Sylwan — dla mnie to przecie pamiątka.
— A na co masz krwawe moje łzy pamiętać? — odparła stara. — Pamiętaj lepiej, żeś ty mnie mścić powinien. Niech-by dziewczę jakie tak zapłakało po tobie, jak ja po nim: w ręce-bym klasnęła.
Horpiński spuścił oczy. Stara się podniosła z ławy i chodzić poczęła po izbie. Na jednej ze ścian, pomiędzy oknami, zawieszone było małe zwierciadełko owalne. Horpyna miała zwyczaj w niem przypatrywać się sobie. I teraz stanęła przed niem w tragicznej pozie.
— Za co ty się całe życie masz męczyć? — dodała. — Gdy mnie nie stanie, naówczas wolny jesteś. Żeń się — szczęśliwy nie będziesz... ale i Laszka z tobą nie będzie szczęśliwą.
Podobny jesteś do niego, a mojej krwi w tobie płynie kropelka, musisz mścić się za matkę!! Póty twojego chłopstwa, póki życia mojego.
— Nie — rzekł Sylwan — mylisz się, matuniu; może właśnie, gdyby mnie Bóg osierocił, wdziałbym raznazawsze siermięgę, jak żałobę po tobie; ale Bóg niech mnie od tego broni. Żyj!...
Horpyna się rozśmiała, stojąc ciągle przed zwierciadłem.
— Myślisz, że mnie rozkoszą życie! Chodzę z niem, jak z kamieniem uwiązanym do szyi. Śmierci się nie boję.