był ubogim, bo cię podepczą; a ty ich powinieneś gnieść. To wasze życie kosztuje drogo.
— Nie straciłem nic — odparł Horpiński — coś mi nawet przybyło. Nie kłopocz ty się o mnie!
— Muszę — przerwała gwałtownie stara. — Jeszcze-by tego brakło, żebyś ty z nędzą walczyć musiał!.. Ale nie — tego Bóg nie dopuści.
Potrząsnęła głową.
— Tak, tak — Rusinowy Dwór sprzedać potrzeba, Mówią, że i za niego piękny grosz wziąć będzie moża — a u mnie w skrzyni też leży dosyć... Chcesz?... weź? — mnie to na nic.
— Ja też nie potrzebuję — oparł się Sylwan — mam dosyć.
— Tracić tobie się nie godzi — ciągnęła dalej — nie, ale panem musisz się im wydawać! Na to nie ma co żałować. Nieraz myślę sobie — śnię ja sobie, jak ty chodzisz między nimi z podniesioną głową, a oni ci się kłaniać muszą.
Oni pieniędzom tylko się kłaniają... dlatego tobie ich potrzeba.
Wstała i zbliżyła się do syna.
— Chodź — rzekła, ciągnąc ku komorze.
Sylwan wszystkim jej fantazyom był zawsze posłuszny. Wprost szła ku niezamkniętej skrzyni, otworzyła ją, schyliła się i milcząc, zaczęła wydobywać worki i zwitki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.