ziuteńko, pochyliwszy się nad Sylwanem, zapytał go:
— Nie mogliby wy mnie powiedzieć, gdzie tu jest wasz pan, który przyjeżdża z Warszawy?
— Jaki pan? — odparł Horpiński — my tu żadnego pana nie znamy. My sobie wszyscy panowie!
Jacuś głową, pokręcił.
— Ale do was jeździ z Warszawy jeden, kto go wie co on za człek — mówił Jacuś — to wszyscy wiedzą!
— A na cóż ci on? — zapytał Sylwan.
Jacuś był w humorze, który mu długo tajemnicy uchować nie dozwalał. Począł się śmiać. Przysiadł się na półkopku obok i namyślał, co miał powiedzieć.
— Mnie on na nic — rzekł w końcu — ale posłał mnie ktoś na zwiady.
— Któż to taki? — dodał powolnie Horpiński.
— Czort go wie. — Zkąd’ś przyjechał już tu trzeci raz; pewnie się potrzebuje widzieć z tym — waszym.
I po chwili dodał:
— Młody chłopak, przystojny; przyprowadził z sobą konia. Jeździ po okolicy, rozpatruje, mówi, że chce ziemi kupić, a na coś mu trzeba tego waszego zobaczyć.
— Koń — jaki u niego? — spytał nagle Sylwan, któremu różne domysły chodziły po głowie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.